czwartek, 18 lutego 2016

Padnę tutaj zaraz

Ależ się obkupiłam! Byłam już dzisiaj bliska rozpaczy, bo miałam chęć na ciemną bułkę z ziarnami, pastę jajeczną i rukolę. Pojechaliśmy do Biedry i kupiliśmy co trzeba. Ach, ale pyszne kanapeczki sobie zrobiłam! Dawno nie jadłam bułek, ogólnie to jem chleb drewno, a od czasu do czasu zjadam coś bułko/chlebopodobnego. Staram się nie przesadzać, bo szczerze mówiąc, od chleba już zdążyłam się odzwyczaić. Tak samo jak od normalnej czekolady. Zjadłam wczoraj tego batonika, o którym wspominałam i średnio mi smakował. Ale zakupiłam ulubioną gorzką czekoladę z pomarańczą, uwielbiam ją. Jest pyszna i ma 70% kakao, więc nie jest tragicznie za takie piniądze. Zakupiłam też coś słodkiego - bułeczkę z ciasta francuskiego i jabłkiem w środku. Jutro zjem ją z wielkim namaszczeniem. Będę mlaskać i wydawać dźwięki jak przy jedzeniowym orgazmie.
Wczoraj zrobiłam z wielkim trudem Skalpel 2. Z trudem, bo nie miałam chęci, a nie chciało mi się szukać czegoś innego. Dziś nie miałabym siły psychicznej, by zrobić ten trening, więc zrobiłam:
-rozgrzewkę (cycki żyły swoim życiem!)

-trening dla początkujących (szkoda, że taki pocięty i trza było szybko przyjmować pozycję do kolejnego ćwiczenia, ale i tak super się ćwiczyło. Niby ćwiczę już jakiś czas, a myślałam, że się opluję i wybiorę jednak leżenie na macie.)

-a potem włączyłam zumbę z płyty z Shape. Po 4 piosence stanęłam na środku pokoju jak życiowa pizda i normalnie nie dałam rady. Jakby mięśnie zemdlały i padły na podłogę (i jeszcze bezczelnie do mnie machały z radością, chamy jedne). Włączyłam jeszcze muzykę i zrobiłam układy z aerobicu (się pamięta z wfu!) do "On the move" i "Upton funk" (nóżki same rwą się do tańca), a cool down zrobiłam do "Ain't nobody (loves me better).
Z treningiem zeszła mi godzina. Potem miałam problem z siądnięciem na kibel, więc trening super. Ale jutro to nie wiem, co to będzie. Mam jakąś taką niechęć. Taka niechęć zawsze przychodzi prędzej czy później, ale nie dam się. Wszak moje motto życiowe to "zesram się, a zrobię".
Mama dzisiaj pytała o efekty. Mówię, że się nie ważę, nie mierzę i zdjęcia se też nie zrobiłam (nie mam odwagi, bo klisza karta pamięci wybuchnie). No to zapytała, jak się czuję. Ja mówię, że jestem silniejsza, czuję mięśnie pod hałdą tłuszczu. A nogi to lubię swoje. Fakt, uda mają cellulit, a wnętrze jest dość tłuste i trzęsące się, ale reszta twarda. Macałam i klepałam się po tych nogach dzisiaj jak powalona. Zupełnie jak inni klepią się po tyłku. Łydki są twarde. Trochę się rozrosły, ale mięsień jest. To chyba od roweru, bo jeździłam kilka lat. Mój durny kolega też miał takie łydki i też jeździł rowerem, więc chyba to od tego. Wnętrze ud trza zrobić, będzie sexy, super i żylasto pięknie. Ale to się zrobi (jakoś).
Dzisiaj od blogowej koleżanki dowiedziałam się, że coraz lepiej idzie mi z szydełkiem. Jeeest, w końcu! No dobra, ale tak na serio to nie wiem, czy jestem aż tak tępa, żeby nie zajarzyć po 6 latach o co biega w szydełku, czy tak ślepa, że nie widzę niedoróbek? Ja jestem zachwycona samą sobą, a swoje prace rozstawiam po całym pokoju, by karmić oczy. Wiem! Mam zaburzone poczucie estetyki. Wszak moje rozrośnięte łydki tak bardzo mi się podobają. Klep!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz