poniedziałek, 29 lutego 2016

Poproszę miskę pary

Cześć!
Ile razy nie wejdę na Zszywkę, tyle razy to samo: "laseczki, jakie ćwiczenia na brzuch?", "czy robiąc brzuszki schudnę i wyrzeźbię brzuch?", "oooo, co ćwiczysz?", "oooo, ile ci to zajęło?", "znacie skuteczne ćwiczenia na boczki?", "ile serduszek, tyle dni bez słodyczy!!!! xoxo". No naprawdę, już rzygać mi się chce. Milion razy te same pytania i prośby. Pierdyliard różnych zestawów ćwiczeń na brzuch, wystarczy poszukać w google, ale niektórym ciężko. Bo może ktoś poleci coś, po czym były efekty. Bo po co ćwiczyć coś, po czym może nie będzie efektów? A może będą, a może nie, lepiej wiedzieć przed, bo wszystko działa tak samo na wszystkich. Podawać wszystko na tacy. "Pomóżcie, bo chcę schudnąć -7 kg do wakacji, ale tak naprawdę to chyba nie bardzo mi zależy, dajcie motywację". "Dajcie mi serduszek dużo, to tyle dni nie będę żreć słodyczy". Naprawdę nie interesuje mnie to, że ktoś chce schudnąć, tylko mu ciężko z motywacją. Albo że chciałby zrezygnować ze słodyczy, ale tak właściwie to nieszczególnie mu zależy. W tej kwestii jestem egoistką. Wszystko jest w głowie, teraz już to wiem. Od dwóch miesięcy (a może już od 3) nie jem kolorowych, "owocowych" jogurtów. Zrezygnowałam z białego chleba (też już chyba z 2 miesiące go nie jem). Unikam sklepowych słodyczy jak mogę. Zaprogramowałam się na ćwiczenia i kiedy muszę zrobić rest, jest mi smutno, że fizycznie wysiadam. Nie mam pojęcia, na co liczą ludzie z Zszywki. Może po prostu nigdy nie byli rasowymi grubasami, których wyzywa się na ulicy od kurew, kulfonów i grubasów. Może jakby to tak wlazło komuś w łeb, to ten ktoś miałby więcej motywacji? Przepis na sukces jest niezwykle prosty - ćwiczenia i zmiana nawyków żywieniowych, bo żadna dieta 1300 kcal nie pomoże, jeśli potem wróci się do tego, co było przedtem. Będzie jo-jo, a to średnia sprawa. No, i przyda się jeszcze motywacja i samozaparcie.
W dalszym ciągu przeżywam te urodziny. Słabo mi i niedobrze na samą myśl o tej imprezie. Może przez te przeżywanie się pochoruję na sobotę? Jeśli się nie uda, obwieszczę światu takiego newsa, że wszyscy zebrani spadną z krzeseł: "nie jem glutenu, jestem weganką, poproszę więc miskę pary". A jak będą wciskać alko, to powiem, że nie jest mi to potrzebne, ponieważ zaburzy to moją wewnętrzną harmonię. No, bo przecież ja medytuję i uprawiam jogę (nie, ja się absolutnie nie wyśmiewam, ale zamiast jogi wolę boks, bo bardziej uspokaja). Ale byłaby faza :D Już nie wspomnę, że nie mam co założyć (bo się w nic nie mieszczę, sialalala). W sumie rok temu odwaliłam się jak stróż w Boże Ciało, przy czym reszta gości wyglądała, jakby przyszli na zwykłą koleżeńską posiadówę. Straszne mieć takie problemy.
A dzisiaj zjadłam pyszne placki otrębowe z czekoladą i bananem na śniadanie, potem zrobiłam trening interwałowy x2, zeżarłam jajeczko ze szczypiorkiem, na obiad wsunęłam fasolę, na podwieczorek sałatę z pomidorem, a na kolację będzie jajecznica. Po obiedzie skusiłam się na jednego fit batonika, mniam mniam. Jutro po treningu będzie jabłko z krówką :* Fajnie, że dostałam wytyczne żywieniowe i wiem, jak i co jeść. Fajnie mieć przewodnika, który lezie obok na tej trudnej drodze.

niedziela, 28 lutego 2016

No to za tydzień żremy


Cześć!
To miała być spokojna niedziela. Siedzę, oglądam "Prawo Agaty" i nagle pierdolut, walenie w drzwi. Goście wjebali mi się na chatę w buciorach, a pies obszczał mi ze strachu podłogę. I zaczęło się zaglądanie w zakamarki, oglądanie ścian jak obrazów w muzeum. Co prawda w piątek sprzątałam, ale porozwalałam książki i gazety po podłodze, bo stolik był mi potrzebny. Chyba zacznę robić biletowany wstęp do chałupy. Ale to nie było wcale takie najgorsze. Zajęli mi czas i potem nie wiedziałam, o co chodzi w odcinku mojego ulubionego serialu.
No i stało się. Dostaliśmy zaproszenie na urodziny, a potem popijawę. Powiedziałam facetowi, że planuję za tydzień być chora, ale oczywiście okazało się, że jestem ta zła, że jak to ja nie chcę iść. Ja wiem, jak będzie. Program dopiero się zaczął, a ja po tygodniu będę wpierdalała tort i zapijała jakimś alko. I będą kanapki z białym chlebem i wędliną, do tego może sałatka z majonezem i chipsy. Bosko! Już mi niedobrze na samą myśl (a zjadłam taką pyszną kolację), już czuję wzdęcie i wyrzuty sumienia. Jakby to byli moi bliscy, zrobiłabym jakiś fit jedzenie, a tak to nie będę się wpierniczać w gary. Jestem zła, ale tutaj sobie mogę ulżyć. Jak przyszli zapraszać na uro, pies obszczał podłogę drugi raz. Bosko!
Zastanawiam się, czy te urodziny to serio takie wielkie wydarzenie? Wiem, że może pierdolę farmazony, ale moje urodziny jeszcze NIGDY nie były udane i co roku coś się dzieje. Może dlatego w tej kwestii jestem zołzą. Też bym chciała się wybrać w urodziny do restauracji albo dostać jakieś dobre żarcie w domu. Napić się czegoś dobrego, może być z %. Dostać jakiś fajny prezent-niespodziankę. W sumie urodziny to zawalista okazja, żeby się napić. Walnąć w palnik i zapomnieć o swoim wieku, że już coraz bliżej do trumny. W tym roku też będzie chujowo.
Dzisiaj rest, z czego bardzo się cieszę. Niestety, zgrzeszyłam - zjadłam fit batonika własnej roboty. I obawiam się, że zgrzeszę jeszcze raz, ale mam ochotę na słodkie. Odliczam już czas do jutrzejszego śniadania i moich placuszków otrębowych :*

sobota, 27 lutego 2016

Dyscyplina

Czeeeeść!
Zrobiłam Mocny trening spalający tłuszcz x2, po którym ledwo wrzuciłam swoje ścierwo do wanny pełnej pieprzowego żelu pod prysznic (na pobudzenie).
Długo wegetowałam po tym treningu. Jak dobrze, że posprzątałam wczoraj! Dzisiaj ledwo ruszam członkami. Najważniejsze jednak jest to, że trzymam się wytycznych żywieniowych :) Wczoraj skusiłam się na małe jabłko, ale miałam mega ochotę na słodkie. Myślę, że wielki grzeszek to nie był. Najważniejsze to to, żeby trzymać dyscyplinę. Nie żreć. Nie kusić się na słodycze (swoją drogą zjadłam ostatnio kawałek mlecznej czekolady i bardzo mi nie smakował). Nie patrzeć na słodkie. Odwracać wzrok w sklepie. Jeść fit batoniki własnej roboty.
No, do południa było wszystko w normie. Wszystko mnie bolało co prawda, ale po południowych zakupach padłam i wegetowałam dalej. W sklepie było mi tak słabo, że makabra. Ale w sumie to normalne po ciężkim treningu :D

Postanowiłam zrobić sobie prezent i zakupiłam nową Vitę z książką Beaty Pawlikowskiej z przepisami na wiosnę. Dawno nie miałam Vity w rękach, kiedyś miała mały format i nie było w niej nic do czytania. A teraz znalazłam kilka interesujących tekstów, więc na pewno poczytam. A w książce są fajne i proste przepisy :)

Ogólnie to chyba polubię cebulę. Mogę jej jeść ile chcę, więc cały czas mam w gębie cebulę. Żuję, pogryzam, mielę, mlaskam. Na pewno mój facet jest zachwycony tym cebulowym oddechem. W zasadzie nie uważam, żeby cebula była jakaś zła, tylko zawsze zostaje mi taki posmak. No, ale jakoś oswoję ją i na pewno będzie moim ulubionym warzywem.
Zakupiłam też otręby i w poniedziałek zrobię na śniadanie słodkie placuszki. Aż się nie mogę doczekać! Jutro mam rest, więc śniadanie będzie białkowo-tłuszczowe. A szkoda, bo już jutro wpierdzielałabym pyszne placki, mniam, mniam.
Sporo osób w grupie się poddaje. Nie warto się poddawać, tylko myśleć o swoim celu, wykazywać wolę walki. Jak się upadnie, trzeba wstać. Zesrać się, a zrobić. Nie szukać wymówek, tylko znaleźć sposób by zrobić trening, przygotować posiłki. Jak się nie daje rady, zatrzymać się na chwilę i zastanowić, czy warto to wszystko rzucić w cholerę. Na bok wymówki i inne farmazony, dupa w górę i robimy workout!

piątek, 26 lutego 2016

Dużo cytryn




Hej! :)
Wciąż żyję i wciąż jestem gruba. W środę nie ćwiczyłam, wczoraj zrobiłam jeden krótki trening, dziś z kolei miksa na nogi, dupę, ręce, plecy i brzuch. Część powtórzeń z dwóch ćwiczeń na brzuch zrobiłam z dodatkowym obciążeniem w postaci psa :D Jutro czeka mnie mega ciężki trening spalający tłuszcz.
Nakupowałam fit jedzenia i jem zgodnie z wytycznymi. Skusiłam się tylko na dodatkowe jabłko, ale miałam chęć na owoc i se zjadłam. Może dostanę rozgrzeszenie.
Cieszę się, że mogę pić kawę z mlekiem. Próbowałam w ogóle zrezygnować z mleka, ale tak mnie bolał brzuch, że kosmos. Szczęśliwie dostaliśmy zezwolenie na picie kawki. W sumie ja dodaję odrobinę mleka 0.5%, dosłownie odrobinę, by kawka była troszkę brązowa. Do wczoraj piłam 3 dziennie, ale teraz rezygnuję z tej porannej. Muszę w siebie wlać przed śniadaniem wodę z cytryną, więc piję to i herbatę, żeby potem podczas treningu nie latać jak kot z pęcherzem. Ale woda z cytryną jest bardzo trendy, więc jestem modna, więc to jest git! :) Na fitness.sport.pl wyczytałam, że:
-podkręca metabolizm - nie wiem, czy to prawda, ciężko sprawdzić
-ma dużo witaminy C - a to fakt, od razu przestało mnie drapać w gardle
-oczyszcza organizm z toksyn - ciekawe, czy tak jak te chińskie plasterki, co wyciągają toksyny ze stopy...
-solidnie przeczyszcza - aaaa to fakt, jeszcze ze szklanką leciałam na kibel.
Zobaczymy, jak ta cytryna się spisze. Jest ohydna, ale trudno. Takie zalecenie, to się słucham. Ale len mielony piję/zjadam z chęcią, lubię takiego gluta zeżreć. Gluty są dobre.


wtorek, 23 lutego 2016

Zmieniam swoje życie

Czeeeeść :)
To takie pocieszające kiedy pomyślę, że w swoich domowych leginsach wyglądam lepiej, niż Kim w swoich wyjściowych :) Ach, to takie wspaniałe!
Skończyły mi się bułki i nie wiem, co jeść. Znowu mam do wszystkiego obrzydzenie :(
W nocy obudził mnie pies. Nie wiem, co chciał, ale stwierdziłam, że niech wali na podłogę, nie podniesę się po wczorajszym treningu (niespodzianki nie było, mądra psina!). Do tego mega bolała mnie szyja. Moja pierwsza myśl - oby nie zrobiło mi się to, co rok temu. Wtedy nie mogłam ruszać szyją ani w prawo, ani w lewo, w przód, w tył, nic. No i niestety, jak robiłam wcierkę do skóry głowy i się pochyliłam, złapał mnie mega ból. No, trudno, bywa.
W ogóle byłam pewna, że nie dam rady ćwiczyć. Poleżałam se 5 minut i odpaliłam ćwiczenia. Dzisiaj było tak:

Mega spodobały mi się dzisiejsze zestawy od Tone it up. Spociłam się jak prosiak, portki zalałam potem po kolana. Bardzo przyjemnie mi się ćwiczyło, a nogi po treningu trzęsły się jak galareta. Był ogień! Trza się nacieszyć tymi treningami, bo pewnie niedługo mój program się zmieni. Ale to dobrze. Będzie ogień, dyscyplina, dupa cud malina! :)

poniedziałek, 22 lutego 2016

Nie zjem, bo wyrwali mi zęba


Czeeeść!
Zjadłam właśnie kanapki z mleczem rukolą i zastanawiałam się, o czym to ja miałam napisać. Szczęśliwie mi się przypomniało, bo to bardzo ważna rzecz. Wczoraj, jak o tym pomyślałam, w żołądku przewróciło mi się jadło, a w uszach woskowina. O co chodzi? O kolejną imprezę rodzinną.
Przypomniało mi się, że niedługo inna impreza rodzinna, takie preludium komunii i założę się, że będę musiała iść. W sumie rok temu zostaliśmy zaproszeni, więc dlaczego w tym roku miałoby być inaczej? I o ile na komunii można udawać, że się zjadło, bo jest dużo ludzi, tak na urodzinach, gdzie wszyscy siedzą w kupie, będzie to trudne. I zaczęłam rozważać kilka opcji:
-Nie iść. To byłoby trudne, mój facet się obrazi, rodzina się obrazi i ja będę ta zła.
-Iść i żreć do oporu: tort, kanapki, mięso, słodycze. Bardzo kiepska opcja.
-Iść i powiedzieć: hello, odchudzam się! Za tort dziękuję, mięsa też nie jem. Odpada zupełnie, bo zaraz się zacznie: jak to się odchudzasz? A po co? Na jakiej diecie jesteś? Ale przecież kawałek tortu nie zaszkodzi, sprawisz przykrość jubilatce! Jak to nie jesz mięsa? Ooo, a jednak zjadłaś kawałek tortu! I tak dalej, i tak dalej.... Nie na moją obecną formę psychiczną.
-Iść i udawać, że jem, chomikować wszystko w przestrzeni między dziąsłami a policzkami. Szkoda, że ta przestrzeń jest taka mała :(
-Iść i powiedzieć, że poprzedniego dnia wyrwali mi zęba i nie mogę nic zjeść. Mama podpowiadała, żeby powiedzieć, że się zatrułam, ale pomysł z zębem wydaje mi się najlepszy. Wsadzę se do gęby watę (że niby spuchło) i od tej waty będzie mi tak niedobrze, że i tak nie będę mieć na nic ochoty.
Owszem, najprościej jest pójść i nie wpadać w paranoję - zjeść tort, obiad, napić się wina, jak podetkną pod nos. Jest tylko mały problem. Nie mam ochoty na tort (nie lubię tortów, ble!), nie mam ochoty na obiad (pewnie będzie klasyka - ziemniaki, kotlet, surówka) i nie mam ochoty na wino. Potem będę ociężała, ospała i wściekła. Ot, taki mam problem na dziś. :(
Miałam wczoraj pokazać swój motywujący dzienniczek treningowy, ale dopiero dziś zrobiłam fotki. Oto okładka:

W środku moje motto życiowe:
A to ćwiczenia z dzisiaj. Najpierw zrobiłam treningi z Tone it up, a potem przysiadowe i deskowe wyzwanie:





Całkiem możliwe, że już niedługo moje życie się zmieni na plus :) Mam taką cichą nadzieję, ileż można być na dnie...

niedziela, 21 lutego 2016

Wyzwanie


Cześć!
Wczoraj miałam chyba najgorszy dzień w tym roku. Kilka zdarzeń się skumulowało, a zaczęło się niewinnie. Ćwiczyłam rano, aż tu nagle prawie-teściowa zaparkowała auto tuż pod oknem. A że firanek i zasłonek brak, musiałam przerwać skoki na skakance, żeby nic nie widziała. Poskakałam ledwo 8 minut, a wcześniej przejechałam 30 minut na rowerku stacjonarnym. Potem było już tylko gorzej i do tego własny pies mnie obszczał. Ciekawe, ile kalorii spaliłam dzięki kurwicy.
Dzisiaj rozpisałam sobie treningi na jutro i wtorek. Jutro po ćwiczeniach rozpiszę resztę dni. Zobaczę, jak się ćwiczy i czy dam radę trenować przez cały tydzień. Postanowiłam też zrobić wyzwanie przysiadowe i deskowe:
Te wyzwania rozpisuję pod siebie, bo z pewnością nie będę ćwiczyć w niedziele :) Nie wiem, jak to wyjdzie, zobaczymy w praniu :D
Dzisiaj założyłam zeszyt treningowy. Już wcześniej chciałam coś takiego zrobić, bo do tej pory miałam kalendarzyk z małą ilością miejsca. A tak będę sobie rozpisywać treningi i odfajkowywać, co zrobiłam :) Ciekawe, czy to się sprawdzi. Będę na bieżąco informować :D

piątek, 19 lutego 2016

Mięsne odchudzanie

No i nie ćwiczyłam dzisiaj. Ale uważam, że lepiej jest zrobić sobie dzień przerwy, niż ćwiczyć tylko na 10%. Na tyle byłoby mnie stać dziś. Ostatnio brak mi energii, a do tego rano nie wstaję, a zmartwychwstaję. No jakaś masakra. Ale staram się nie obżerać i to mi wychodzi. Tyle dobrego :)
Chciałam dzisiaj porobić dekoracje wielkanocne, ale przystopowała mnie pogoda. Mam nadzieję, że nie będzie już śnieżyło. Zima okrutnie mnie męczy. Męczy mnie też to, że prawie-teściowie zabierają porywają mi psa. Dzień w dzień o tej samej godzinie pies znika. Dobrze wiedzą, że siedzę sama i nie mam towarzystwa, to nie, zabierają mi psinkę. I jeszcze dokarmiają, a potem pies nie chce jeść u mnie. Zresztą, pewnie oni myślą, że źle go karmię (albo w ogóle nie karmię). Prawie-teść powiedział, że przecież pies chce jeść coś twardego, a u nas ma same miękkie. Ciekawe, jak to stwierdził. Mam drogą suchą psią karmę, której moja psina nie tyka nawet. To dostaje takie twarde przekąski, no i miękką karmę. Ale oni wiedzą lepiej. Tak jak prawie-teściowa twierdzi, że jak człowiek nie je mięsa=odchudza się. Nie wiem, co ma do tego mięso. Chce, to niech je, przecież jej nie bronię. Ona jest zwolenniczką teorii, że przynajmniej raz dziennie trzeba jeść mięso. Nieważne jakie. Żylaste, miękkie, twarde, łamiące zęby, smażone, pieczone, gotowane - ma być mięcho! Do tej pory czuję smak tego pamiętnego kotleta u znajomych. Pierwszy kęs i myślę, że zrzygam się. Nie wiem, jak udało mi się zrobić minę "ależ smaczne to" i nie zwymiotować na talerz. Nigdy wcześniej tak nie miałam. Kolejne kęsy były jak guma, której nie dało się pogryźć, o połknięciu nie wspominając. Dobrze, że człowiek ma przestrzeń między dziąsłami a policzkami. Przechowałam tam części tego kotleta i jakoś zjadłam obiad. Od razu pojawiła się myśl: ale co ja zrobię z tymi elementami kotleta? Uratował mnie papierek po fit ciastkach, które jadłam poprzedniego dnia. Poszłam do kuchni odnieść talerz, szybko załadowałam te elementy do papierka i wróciłam. Do końca spotkania nie mogłam się skupić, bo miałam przecież tego kotleta w spodniach. I jeszcze musiałam się uśmiechać i cieszyć. Nigdy więcej czegoś takiego. Ale założę się, że prawie-teściowa nie będzie zadowolona. Zresztą, nie dotarło do niej, że nie jem mięsa, bo wcisnęła mi sałatkę z szynką (nie zjadłam).
Mam ochotę ponarzekać, ale nie mogę. Mój facet zaraz zaczyna jakieś wyrzuty, to wolę się nie odzywać. Chciałabym sobie kupić jakiś ciuch, buty, kosmetyk. Ale nie mam prawa ponarzekać, że brakuje mi hajsu. Bez sensu to wszystko.



czwartek, 18 lutego 2016

Padnę tutaj zaraz

Ależ się obkupiłam! Byłam już dzisiaj bliska rozpaczy, bo miałam chęć na ciemną bułkę z ziarnami, pastę jajeczną i rukolę. Pojechaliśmy do Biedry i kupiliśmy co trzeba. Ach, ale pyszne kanapeczki sobie zrobiłam! Dawno nie jadłam bułek, ogólnie to jem chleb drewno, a od czasu do czasu zjadam coś bułko/chlebopodobnego. Staram się nie przesadzać, bo szczerze mówiąc, od chleba już zdążyłam się odzwyczaić. Tak samo jak od normalnej czekolady. Zjadłam wczoraj tego batonika, o którym wspominałam i średnio mi smakował. Ale zakupiłam ulubioną gorzką czekoladę z pomarańczą, uwielbiam ją. Jest pyszna i ma 70% kakao, więc nie jest tragicznie za takie piniądze. Zakupiłam też coś słodkiego - bułeczkę z ciasta francuskiego i jabłkiem w środku. Jutro zjem ją z wielkim namaszczeniem. Będę mlaskać i wydawać dźwięki jak przy jedzeniowym orgazmie.
Wczoraj zrobiłam z wielkim trudem Skalpel 2. Z trudem, bo nie miałam chęci, a nie chciało mi się szukać czegoś innego. Dziś nie miałabym siły psychicznej, by zrobić ten trening, więc zrobiłam:
-rozgrzewkę (cycki żyły swoim życiem!)

-trening dla początkujących (szkoda, że taki pocięty i trza było szybko przyjmować pozycję do kolejnego ćwiczenia, ale i tak super się ćwiczyło. Niby ćwiczę już jakiś czas, a myślałam, że się opluję i wybiorę jednak leżenie na macie.)

-a potem włączyłam zumbę z płyty z Shape. Po 4 piosence stanęłam na środku pokoju jak życiowa pizda i normalnie nie dałam rady. Jakby mięśnie zemdlały i padły na podłogę (i jeszcze bezczelnie do mnie machały z radością, chamy jedne). Włączyłam jeszcze muzykę i zrobiłam układy z aerobicu (się pamięta z wfu!) do "On the move" i "Upton funk" (nóżki same rwą się do tańca), a cool down zrobiłam do "Ain't nobody (loves me better).
Z treningiem zeszła mi godzina. Potem miałam problem z siądnięciem na kibel, więc trening super. Ale jutro to nie wiem, co to będzie. Mam jakąś taką niechęć. Taka niechęć zawsze przychodzi prędzej czy później, ale nie dam się. Wszak moje motto życiowe to "zesram się, a zrobię".
Mama dzisiaj pytała o efekty. Mówię, że się nie ważę, nie mierzę i zdjęcia se też nie zrobiłam (nie mam odwagi, bo klisza karta pamięci wybuchnie). No to zapytała, jak się czuję. Ja mówię, że jestem silniejsza, czuję mięśnie pod hałdą tłuszczu. A nogi to lubię swoje. Fakt, uda mają cellulit, a wnętrze jest dość tłuste i trzęsące się, ale reszta twarda. Macałam i klepałam się po tych nogach dzisiaj jak powalona. Zupełnie jak inni klepią się po tyłku. Łydki są twarde. Trochę się rozrosły, ale mięsień jest. To chyba od roweru, bo jeździłam kilka lat. Mój durny kolega też miał takie łydki i też jeździł rowerem, więc chyba to od tego. Wnętrze ud trza zrobić, będzie sexy, super i żylasto pięknie. Ale to się zrobi (jakoś).
Dzisiaj od blogowej koleżanki dowiedziałam się, że coraz lepiej idzie mi z szydełkiem. Jeeest, w końcu! No dobra, ale tak na serio to nie wiem, czy jestem aż tak tępa, żeby nie zajarzyć po 6 latach o co biega w szydełku, czy tak ślepa, że nie widzę niedoróbek? Ja jestem zachwycona samą sobą, a swoje prace rozstawiam po całym pokoju, by karmić oczy. Wiem! Mam zaburzone poczucie estetyki. Wszak moje rozrośnięte łydki tak bardzo mi się podobają. Klep!

wtorek, 16 lutego 2016

To tylko moja porażka

Siemsss! :)
Właśnie oglądam Wydarzenia i zawsze jak oglądam wiadomości z Polski, mam wielką i niepohamowaną kurwicę. Dziwny kraj, ale dziś nie o tym.
Dzisiaj nie ćwiczyłam, nie dałam rady. Nie wiem, czy to po skakance, czy może po kręceniu gwintów. A może po rzucaniu co chwila słowem, które wyraża więcej, niż tysiąc słów (czyli ku... rafaello). Zakwasy to nie problem, gorzej, jak się przetrenuję. Wtedy miewam coś takiego, co nazywam omdleniem mięśni. Przy każdym ruchu mięśnie bolą tak, jakby miały zemdleć i paść na podłogę. Oprócz tego mam ostatnio obrzydzenie do wszelkiego jadła. Czuję głód, ale nie mam na nic chęci. Wrzucam w siebie jednak coś, żeby poruszać metabolizmem. Dzisiaj się nie obżerałam z racji tego, że nie ćwiczyłam. Ale kupiłam sobie batonika. Na razie leży, chociaż mam na niego wielką chęć.
Nie mam też dzisiaj dobrego dnia. Mamuśka się pochorowała, mój facet nie ma dla mnie czasu. Jak zwykle, w sumie się przyzwyczaiłam, że ma inne zajęcia. W sobotę wieczorem rzucił wszystko, by coś dla kogoś załatwić i pojechał w pizdu do W-wy. Cóż. Szkoda, bo brakuje mi wsparcia. Czasem byłoby fajnie usłyszeć, że może ze mną poćwiczy. Albo mi pomoże z przygotowaniem posiłku. Albo poszuka ze mną inspiracji na żarcie. Albo zje ze mną te obrzydliwe pyszne warzywka z pary. Albo zainteresuje się, co ćwiczyłam. Jego rodzice nie wiedzą, że ćwiczę, staram się jeść zdrowo i nie jem mięsa (to ostatnie nigdy pewnie do nich nie dotrze). Po co mam im cokolwiek mówić? Jeśli mi nie wyjdzie, to będzie to moja własna porażka. A jak wyjdzie, to i tak będzie źle. Prawie-teściowa ostatnio powiedziała mi, że fajnie, że jestem przy kości, bo szybciej schudnie. No, na pewno. Wcinając ziemniaki, zapychając się chlebem, śmietaną i mięchem na pewno szybko schudnie. No, więc pewnych rzeczy nikomu nie mówię, bo nie widzę takiej potrzeby. I tak robię to dla siebie a nie dla bandy ludzi, których i tak to nie obchodzi. Chociaż ludzie lubią porażki innych.
Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej :)




poniedziałek, 15 lutego 2016

No i po weekendzie

Rzadko kiedy ćwiczę w weekendy. Czasem poruszam dupą w sobotę, ale w niedziele ciężko pocić się błyszczeć przy swoim facecie. I tak ćwiczę w tygodniu, a niedzielę zostawiam sobie na reset i nabranie sił.
Dzisiaj miałam robić Skalpel 2, ale tak jakoś mnie wzięło obrzydzenie do tego treningu. Wzięłam więc skakankę i włączyłam ulubione piosenki. Mój pies zwiał na dwór z przerażonym wzrokiem, mówiącym "moją panią pojebało!" już podczas rozgrzewki. No, a potem przyszło właściwe kicu-kicu i już po 2 skokach cycki wypłynęły mi na powierzchnię. Ale tak to jest, jak ma się top zamiast stanika. Miałam se kupić usztywniany stanik w tym miesiącu, no, ale wypłukałam się z kasy. I ćwiczę w topie i trudno, to moje cycki i niech se latają.
Lubię sobie włączyć jakąś szybką muzę, taką, żeby skakać jak pojebana. To jeden z moich ulubionych przebojów. Dobrze się przy nim skacze, biega, jeździ na rowerze, tańczy, fika nogami etc:

No i poskakałam, wyszło jakieś 1500 skoków. Na początku wszystko ładnie, pięknie, fajnie się skacze i w ogóle. A potem to myślałam, że zdechnę, opluję się cała 10 razy, zrzygam i co tam jeszcze. Jak już skończyłam, ledwo dolazłam do łaźni, a potem wrzuciłam swe ścierwo do wanny.
Reszta dnia minęła mi na kręceniu gwintów i przez to ledwo żyję. Nawet leżeć mi się nie chce. Straciłam na tym mnóstwo czasu, a mogłabym porobić milion innych rzeczy.
No, a wczoraj były Walentynki i pozwoliłam sobie na biedronkową pizzę z serami.
Przyznam, że była dość smaczna. Lubię te ich pizze z pieca łupanego kamiennego. Czasem można sobie pozwolić :D
A co do samych Walentynek, to totalnie nie czaję tego bulwersu. A bo dlaczego ludzie nie okazują sobie miłości na co dzień, a że Walentynki to zUo, bo wszędzie serca i sweetaśne wystawy, słodkopierdzące filmy w telewizji, single płaczą albo się chwalą, że spędzają Walentynki sami. Dzień jak co dzień, ale można też uznać, że skoro jest święto, to jest okazja do napicia się. I skończyć narzekanie.
Mam mega ochotę się nażreć i cieszę się, że lodówka świeci pustkami. Zjem tylko kolację, którą się zbytnio nie nażrę. Ukochany chlebek drewno czeka na mnie ;*

piątek, 12 lutego 2016

Grubaskowe cele

Siemanko!
Właśnie trawię obiad i tak se pomyślałam, że skrobnę pościka. Tym razem napiszę o tym, co chcę osiągnąć. Cel jest ważny, jeśli zrzuca się tłuszczową powłokę ze swojego cielska. W ogóle fajnie jest mieć cele w życiu, bo tak bez celu to nieco bez sensu.
Rzadko mam tak, że nie chce mi się ćwiczyć, ale czasem się to zdarza. I se tak wtedy siadam, kanapa pode mną trzeszczy, a ja myślę, po co mi te ćwiczenia. Ano bardzo potrzebne! Pierwsza kwestia jest taka, że jakoś w maju idę na uroczystość rodzinną (o ile ktoś mnie zaprosi). A gruba na pewno nie pójdę! Poza tym musiałabym wydać hajs na namiot kieckę, a jak trochę zrzucę, to wyciągnę coś z szafy i będzie gites. Już to widzę- ja w pięknej kiecce, szpileczkach, pięknym makijażu (może nawet z czerwoną szminką na ustach?) siedzę przy komunijnym stole i się obżeram udaję, że jem. I jest fajnie, wszyscy się cieszą, że dziecko zjadło wafel, a dziecko cieszy się z prezentów.
Dobra, nie zagłębiajmy się w te wafle i prezenty. Komunia minie i co dalej? Nie, nie zamierzam zacząć się obżerać. Cały czas staram się wdrażać nowe nawyki i mam nadzieję, że w maju będzie mi jeszcze łatwiej. Kiedyś już próbowałam zdrowo żyć i ćwiczyć, nieźle się na tym przejechałam. Wszystkiego sobie odmawiałam, popadłam w żywieniową paranoję i co? Pstro, jo-jo! Dlatego wolę raz na jakiś czas zeżreć batona, który za mną chodzi, niż go nie zjeść, a potem ze złości wpieprzyć kilogram czekolady, lody, zagryzać schody, czy co tam jeszcze. I jak już mam chęć na coś niezdrowego/kalorycznego, staram się wybrać jak najmniejsze zło. Na razie udało mi się odzwyczaić m.in. od "owocowych" jogurtów i keczupów (takich w dużych plastikowych butelkach; zamiast nich wybieram takie z nieco lepszym składem). Może do maja odzwyczaję się od czekolady (nie mówię o gorzkiej), bo okaże się, że przestała mi smakować?
No dobra, po komunii nie zamierzam osiadać na laurach, bo potem przecież jest lato! A ja chcę się wbić w kostium kąpielowy, bo od kilku lat nie pokazywałam się aż tak obnażona na plaży (właściwie w ogóle się nie pokazywałam na plaży). Jeeej, ale byłoby super się poopalać i wejść do wody bez obaw, że po moim wejściu zaleje całą plażę. A potem chcę trzymać superformę i być szczupła, sexy i zajebista.
Ale wygląd to nie wszystko. Owszem, jest ważny i nie dajcie się zwieźć tekstom typu "wygląd się nie liczy, ważne co masz w środku!". No ale kto przy pierwszym spotkaniu z nową osobą zagląda mu w środek? Widzi jego gębę, ciało, włosy. Bebechów nie widać, a duszy tym bardziej. Ja chcę być taka jak kiedyś: pewna siebie, piękna, zajebista, z dużym poczuciem własnej wartości. Chcę czuć się bosko we własnym ciele, jak kiedyś. Kilka lat temu, jak łaziłam na siłownię, nie byłam jakoś superszczupła. Ale czułam się dobrze ze sobą, uwielbiałam łazić na siłkę i w ogóle fajnie było. A teraz... A teraz nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem tłustym tyłkiem ledwo mieszczącym się na krześle! Dupa w górę i jedziemy dalej! Czas tak czy siak minie, a ja nie zamierzam próżnować :)

Dzisiaj poćwiczyłam Skalpel 2. Potem opuściła mnie siła (ta fizyczna) i nic więcej nie zrobiłam. Dalej czuję się wypompowana, ale sprzątam chatę. Znalazłam też w końcu moją skakankę i mam ochotę znowu skakać. Oprócz skakania, mam chęć poobijać czyjąś mordę worek bokserski, którego nie mam. Miałam taki dmuchany, ale trochę z nim kicha, bo lata na wszystkie strony i szybko ucieka z niego powietrze. Ach, a mnie takie boksowanie baaaardzo relaksuje :)
W ogóle zauważyłam dzisiaj dziurę w swoich treningowych galotach. Ale może to znak, by zakupić portki "Never give up" w Biedrze? Oj, chciałoby się mieć takie ładne, kolorowe gacie. Milej by się ćwiczyło :D Te koszulki też fajne. I ta opaska SmartyFit. I piłka 1kg. I buty Dunlop. I kurtka softshell. Dobra, koniec tego, bo zaraz będę musiała ogłosić bankructwo.
Pamiętajcie - dupa w górę i lecimy z workoutem! :)


czwartek, 11 lutego 2016

Hello world! | Ileż można lamentować

Cześć!
Zbierałam się, żeby założyć tego bloga, oj zbierałam się długo. Ale jak se będę zapisywać, co robię, to może się zmotywuję. Chociaż nie jest z tym tak źle, bo znowu udało mi się wbić w rytm ćwiczeń. Ze zdrowym trybem życia jest nieco gorzej, ale staram się nie żreć. Zdarza mi się zajadać nadprogramowe przekąski, ale wybieram owoce/warzywa/orzechy (w małej ilości) albo wafle ryżowe (fuj!). Staram się i nie narzekam. Nie chce mi się ćwiczyć? Zdarza się, to fakt. Ale wtedy zabieram się za robienie czegokolwiek innego, a chęć na trening sama przychodzi. Czasem sobie pogadam, że mi się nie chce, ale nie szukam na siłę wymówek. Nie tracę czasu na bzdurne tłumaczenia i przykłady (za przeproszeniem) z dupy. Jak mi się już naprawdę nie chce, to nie ćwiczę i tyle. Nie jest to dobre, bo dupa sama się nie zrobi, tłuszcz nie zejdzie. Ileż można być wielorybem? No, jak się jest już xx lat, to przecież kilka lat w tę czy we w tę nie zrobi różnicy. Nie chcę już być gruba, chcę się poczuć dobrze ze sobą. Popatrzeć w lustro i uśmiechnąć się, a nie mieć odruch wymiotny. Założyć szpilki, seksowną sukienkę, pozachwycać się sobą jak Narcyz. Tego mi trzeba. Teraz mi się uda.