Cześć!
Dawno mnie nie było, ale i pisać nie było o czym. Mam zjebany nastrój od Wielkanocy. To było straszne przeżycie, bo pojechałam do domu, z którego zostałam wyrzucona. W sumie to, co ja myślę, to już wszystko jedno, ale gorzej z narzeczonym. Powiedział, że już nigdy tam nie pojedzie.
Zastanawiałam się, co powiem prawie-teściom. W końcu z narzeczonym ustaliliśmy, że powiemy, że tak planowaliśmy. Wracaliśmy w niedzielę wielkanocną jakoś ok. 21. Ot, tak nagle musieliśmy zwiewać. Przed oczami miałam kilka obrazów:
Ja pierdolę tego psa!
Wy też sobie nie pośpicie!
A w końcu dowiedziałam się, że trzeba było brać Valerin przez psa.
Piesek jest kochany. Jest upierdliwy i nie da się go złapać, kiedy się zdenerwuje na pracujące w ogrodzie sąsiadki. Ale jest naszym członkiem rodziny. I prawie-teściowie go uwielbiają. A on uwielbia ich.
Razem z pieskiem przeżyliśmy szok i stres. W sumie nie wiem, po co mi ojciec czy ojczym. Mnie jest zbędny. Narzeczony/mąż - spoko, teść - spoko, nawet szwagier - spoko. A ojciec? Na co to komu? Ja nie wiem, do czego służy. Jak byłam mała i dostałam Kena i Barbie, to nie wiedziałam, co robić z tym Kenem. Ciągle był na zakupach.
Ostatnio rozłożyła mnie choroba, a dzisiaj złapała mnie sraka. Tak, sraka, myślę, że mogę to otwarcie napisać, wszak sraka jest rzeczą ludzką. Myślałam, że nie zejdę z kibla. Dostałam wścieklizny, bo rano zjadłam węgle z myślą o treningu. To siadłam na rower i pojeździłam, a trening właściwy zrobiłam po obiedzie. Więc myślę, że spoko.
Program treningowy, który mam, już mnie nuży. Muszę sobie coś dołożyć, bo dzisiaj 30s deski nie zrobiło na mnie wrażenia. Muszę się ostro sponiewierać by poczuć, że żyję. Koszulka ma być mokra, a ja mam zdychać. Ot, taką mam filozofię.
W weekend mam urodziny i wiem, że będą to najgorsze urodziny do tej pory. Zawsze coś się działo, ale tym razem to serio nie mam czego świętować. Chcę już mieć to za sobą, więc powiem wszystko:
-nadal nie zrobiłam kariery bizneswoman
-nadal nie jestem żoną
-nadal nie wybiłam się z blogiem
-nadal nie potrafię się wysłowić i rozmawiać z ludźmi
-nadal się stresuję, jak płacę kartą
-nadal jestem żałosna
-jestem uzależniona od Ojca Mateusza (chociaż nie lubię kleru i kościoła)
Mam takiego doła, że już mi się nic nie chce. Niedobrze mi się robi, jak myślę o tych zasranych urodzinach. Ludzie na całym świecie je świętują, a ja nie widzę powodu, by świętować. Mam ochotę zawinąć się w koc i obejrzeć zaległe odcinki Ojca Mateusza. Przespać te urodziny, zapomnieć o nich, w ogóle o nich nie myśleć. Gdybym miała tu jakichś znajomych (może przyjaciół?), mogłabym się napić tego zajebistego kawowego likieru z Lidla, zabawić się i może dostać jakiś prezent. A tak to nie wiem, co będzie. Obym przespała ten dzień. Miałam jechać do Wawy, a tak to co najwyżej napiję się kawy.
Koniec żali. Musiałam to napisać, chociaż już pisałam o moich smutkach wszystkim, którym mogłam to napisać. Co z tego, jak wcale nie jest mi lżej i myślę o tych świętach. Bez sensu te święta i tyle.