czwartek, 7 kwietnia 2016

Grubas wylewa żale


Cześć!
Dawno mnie nie było, ale i pisać nie było o czym. Mam zjebany nastrój od Wielkanocy. To było straszne przeżycie, bo pojechałam do domu, z którego zostałam wyrzucona. W sumie to, co ja myślę, to już wszystko jedno, ale gorzej z narzeczonym. Powiedział, że już nigdy tam nie pojedzie.
Zastanawiałam się, co powiem prawie-teściom. W końcu z narzeczonym ustaliliśmy, że powiemy, że tak planowaliśmy. Wracaliśmy w niedzielę wielkanocną jakoś ok. 21. Ot, tak nagle musieliśmy zwiewać. Przed oczami miałam kilka obrazów:
Ja pierdolę tego psa!
Wy też sobie nie pośpicie!
A w końcu dowiedziałam się, że trzeba było brać Valerin przez psa.
Piesek jest kochany. Jest upierdliwy i nie da się go złapać, kiedy się zdenerwuje na pracujące w ogrodzie sąsiadki. Ale jest naszym członkiem rodziny. I prawie-teściowie go uwielbiają. A on uwielbia ich. Ojczym obcy facet twierdził, że ja powinnam go wyprowadzać do ludzi. Ale po co? Piesek ma wielkie podwórko, po co mam go prowadzać po wsi? I tak w ciągu dnia nie widać tu ludzi, bo albo ich nie ma, albo pracują gdzieś za domem. Otrzymałam mnóstwo niepotrzebnych (i nieproszonych) rad, które mogę wsadzić sobie w dupę.
Razem z pieskiem przeżyliśmy szok i stres. W sumie nie wiem, po co mi ojciec czy ojczym. Mnie jest zbędny. Narzeczony/mąż - spoko, teść - spoko, nawet szwagier - spoko. A ojciec? Na co to komu? Ja nie wiem, do czego służy. Jak byłam mała i dostałam Kena i Barbie, to nie wiedziałam, co robić z tym Kenem. Ciągle był na zakupach.
Ostatnio rozłożyła mnie choroba, a dzisiaj złapała mnie sraka. Tak, sraka, myślę, że mogę to otwarcie napisać, wszak sraka jest rzeczą ludzką. Myślałam, że nie zejdę z kibla. Dostałam wścieklizny, bo rano zjadłam węgle z myślą o treningu. To siadłam na rower i pojeździłam, a trening właściwy zrobiłam po obiedzie. Więc myślę, że spoko.
Program treningowy, który mam, już mnie nuży. Muszę sobie coś dołożyć, bo dzisiaj 30s deski nie zrobiło na mnie wrażenia. Muszę się ostro sponiewierać by poczuć, że żyję. Koszulka ma być mokra, a ja mam zdychać. Ot, taką mam filozofię.
W weekend mam urodziny i wiem, że będą to najgorsze urodziny do tej pory. Zawsze coś się działo, ale tym razem to serio nie mam czego świętować. Chcę już mieć to za sobą, więc powiem wszystko:
-nadal nie zrobiłam kariery bizneswoman
-nadal nie jestem żoną
-nadal nie wybiłam się z blogiem
-nadal nie potrafię się wysłowić i rozmawiać z ludźmi
-nadal się stresuję, jak płacę kartą
-nadal jestem żałosna
-jestem uzależniona od Ojca Mateusza (chociaż nie lubię kleru i kościoła)
Mam takiego doła, że już mi się nic nie chce. Niedobrze mi się robi, jak myślę o tych zasranych urodzinach. Ludzie na całym świecie je świętują, a ja nie widzę powodu, by świętować. Mam ochotę zawinąć się w koc i obejrzeć zaległe odcinki Ojca Mateusza. Przespać te urodziny, zapomnieć o nich, w ogóle o nich nie myśleć. Gdybym miała tu jakichś znajomych (może przyjaciół?), mogłabym się napić tego zajebistego kawowego likieru z Lidla, zabawić się i może dostać jakiś prezent. A tak to nie wiem, co będzie. Obym przespała ten dzień. Miałam jechać do Wawy, a tak to co najwyżej napiję się kawy.
Koniec żali. Musiałam to napisać, chociaż już pisałam o moich smutkach wszystkim, którym mogłam to napisać. Co z tego, jak wcale nie jest mi lżej i myślę o tych świętach. Bez sensu te święta i tyle.

niedziela, 27 marca 2016

Córka idealna


Cześć!
I się zaczęło. Mogłabym pisać poradniki "jak zostać zerem w 1 sekundę". Szybko poleciałam w dół, ale kim ja w końcu jestem... Przecież ja nie mam odpowiedzialnej pracy i nie stoję 12h w supermarkecie na bramce, wylewam za kołnierz dzień w dzień, nie rzucam kurwami do bliskich osób. Ja za to:
-nie umiem wychować psa, więc trzeba to zrobić za mnie
-mam ze sobą problem, więc i pies ma ze sobą problem
-nie widać po mnie, że zdrowo jem
Wczoraj się dowiedziałam, że pies ma być miły dla wszystkich. No a nasz piesek szczeka na wszystkich i nie daje się głaskać. Ale nawet mój prawie-mąż stwierdził, że pies jest dla nas i dla nas ma być miły. No i w sumie tak właśnie jest.
A tak co do zdrowego żywienia - mam mieć różyczki brokułu na głowie zamiast włosów, żeby było po mnie widać, że zdrowo jem? Czy mam się poddać czyszczeniu jelita na oczach ludzi? No ja nie wiem....
Hah, a wczoraj w Biedrze przejść się nie dało, bo przecież zamknąć sklepy na dwa dni to zagłada dla ludzkości. No i się zaczęło - ludzie mnie tak popychali jak stałam w kolejce do kasy z ziarnami kakaowca i nasionami chia. Do tego wrzask, bieganie w popłochu... A w internetach standard, czyli pytanie "jakie sklepy/bary/restauracje będą czynne w święta?" I tradycyjnie zero odpowiedzi, za to wiadro pomyj: Ty bezbożniku, do kościoła! Co, barów się zachciało? Zakupy to się robi wcześniej! A jakbyś się czuł, gdybyś musiał pracować w święta? Ty tu o barach, a ludzie w wypadkach giną! No i co do czego? No ja nie czaję, za mały mózg mam na to. W sumie tłuszcz mi go zalał.
A zaraz czas na majonezy, białe mączki, cukier! I czekoladowe zające.

piątek, 25 marca 2016

Świąteczne papu

Cześć i czołem, szprot z rosołem!
Nie wiem jakim prawem obcy ludzie wpierdzielają mi się w życie. No bo jeszcze rozumiem, jak ktoś bliższy się wtrąca, no ale obca osoba? Po jakiego grzyba? No ja really nie rozumiem. No bo on chce dobrze! Ale ktoś mnie pytał o zdanie, czy ja tego chcę? Zacznij żyć pełnią życia. Noż nie mogę takich farmazonów znieść. Staram się jak mogę, ale takie farmazony to mi nie pomagają.
Ogólnie to nie lubię świąt i jakbym nie musiała, to bym ich nie obchodziła. Wielkanoc to święto kościelne, a ludzie chodzący do kościoła zachowują się jakby ich rozdzierała wielka nienawiść do całego świata. Bo wygląda to tak:
-Kurwa, znowu nie ma gdzie zaparkować!
-Biegnij po to mięso, żeby inni nie wykupili!
-O, a Malinowski to pod same drzwi sklepu podjechał! Aż to leniwiec!
I zaczyna się bieg po sklepie. Ludzie sapią, biegają, wpadają na siebie i patrzą na wszystkich wzrokiem pełnym nienawiści. Wyrywają produkty z regałów, krzyczą, przeklinają. Potem w domu to samo - latanie, mycie okien dla Jezusa, rzucanie kurwami jak ciasto nie wyszło.
A potem tylko żarcie kiełbach, mazurków, białej mąki. Bleh, już mi niedobrze na samą myśl :(
I pomyśleć, że Biedra przygotowała takie dobre papu:

A w KIKu ciuszki. Może bym se w końcu kupiła portki.

No, a to moje papu na najbliższe dni:
Kupiłam na spróbunek musiki, bo były w promocji. Chociaż lubię te z Biedry, no ale 30 groszy piechotą nie chodzi!
A, kupiłam jeszcze wędzone szproty. To takie dziwne jeść coś, co właściwie zerka na mnie i jeszcze ma gębę otwartą.

czwartek, 24 marca 2016

Choroba mnie dopadła



Ahoj!
Oj, dawno mnie nie było, ale nie dość, że pojechałam do mamci, to jeszcze choroba mnie wzięła. Nie ma to jak dbać o siebie, wyjść raz do ludzi i dostać zarazki prosto w twarz. No, spoko.
Od wczoraj boli mnie łeb. Budziłam się w nocy, żeby odkaszlnąć i co odkaszlnę, to łeb boli. Nachylić się nie mogę, bo łeb mi pęka. No masakra jakaś... Właśnie piję sok z czarnego bzu. Pomaga na choróbska, ale jest okrutnie słodki.
A wczoraj pojechałam do miasta, woziłam dupę taksówkami i wydałam masę hajsu.
Najważniejsze, że kupiłam to, co mi było potrzebne. No, oprócz jednej rzeczy. Ale co na to poradzę, że nigdzie tego nie było.
Z kosmetycznych rzeczy zakupiłam dezodorant, który reklamuje Chodakowska. No, a że ona się nie poci, to ja też pewnie nie będę. Do tego maseczka żelowa z Celii oraz makeup jajko beauty blender.
A mamcia sprawiła mi prezent i zakupiła dziennik fitness. Jest tam parę ćwiczeń i sporo miejsca na notatki. Także spoko, bo mi się już tak nie chce rozpisywać mojego dzienniczka...
W ogóle już mam dosyć myślenia o jedzeniu. Ciągłe planowanie, noszenie, pakowanie... Te pojemniki lunch boxy to jakaś porażka i do tego żeby je zabrać, potrzebna jest wielka torba. Mnie mój lunch box nieco przeciekł i dobrze, że miałam reklamówkę, bo inaczej torba zajeżdżałaby mi pstrągiem. Nie no, to serio jest męczące. W ogóle w tych czasach ciągle trzeba planować. Teraz wszyscy mają kalendarze plannery i planują, rozpisują. Pewnie to chodzi o unikanie niepewności. Tak mnie uczyli na studiach.
Od początku tygodnia nie ćwiczyłam. W poniedziałek jechałam cały dzień. W wtorek nie dałam rady fizycznie. W środę łaziłam po mieście cały dzień. A dzisiaj to nie wiem, jak będzie.
Nie no, masakra. Dawno nie byłam chora i chyba zapomniałam, jak to jest. I cały czas jestem zła, bo nie ćwiczę :(

sobota, 19 marca 2016

Weekend jak zwykle


Cześć!
Nie mam siły. Już w czwartek w zasadzie wszelkie siły mnie opuściły. Wczoraj nie miałam już siły umyć podłogi. Dzisiaj ledwo się udało. Wszystko przez to, że 6 dni pod rząd ćwiczyłam. Co prawda mogłam zrobić zestaw przy sprzątaniu...
...ale już nie dałam rady. A dlaczego 6 dni bez restu? Ano dlatego, że w poniedziałek wyruszam w całodzienną podróż, więc nie ma mowy o ćwiczeniach. Jak dojadę na miejsce, to padnę jak szmata i tyle będzie ze mnie. Ciekawe, czy we wtorek dam radę zrobić jakiś trening, jak cały dzień też mnie nie będzie. Ajajaj, problemy grubasa.
Wczoraj oglądałam mój ulubiony serial "Przyjaciółki". Anka wróciła zmęczona po pracy do domu, a tam goście i eks-mąż wyskakuje z pretensjami, że dlaczego nie zrobiła zakupów. A ona na to, że to jego goście, a ona idzie spać do Zuzy. A do mnie facet miał pretensje, że ja chcę wyjść, jak niezapowiedziani goście przyjeżdżają do niego. No mi się to w głowie wszystko nie mieści.
Dzisiaj dzień, jak co dzień. Pies przechwycony, a ja siedzę sama. Zrobiłam rano zumbę, bo umysł chciał, a ciało nie mogło nic cięższego. Wczoraj zrobiłam tylko 8 minut tabaty, też nie dałam rady. Przetrenowałam się, ale cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz. Tak w ogóle to czuję wyłaniające się kości miednicy. No wiadomo, że nie są takie wystające jak u szczupłych dziewczyn, ale trochę tłuszczu z nich zlazło. Nie lubię, jak są tak na wierzchu, bo wystarczy, że dotknę i boli okrutnie. W ogóle ja mam takie kości przy dotyku. To samo mam w kolanach i piszczelach. W ogóle, siedzę sobie w topie i takiej wielgachnej bluzie i czuję się superszczupło.
No, więc w poniedziałek jadę do mamusi, wreszcie będę mieć spokój. Tutaj nikomu nie jestem potrzebna, nikt nie pyta o radę, nikt nie pyta o nic. A nie, czasem pytają o radę, ale zaraz mnie gaszą.
prawie-teściowa: Co X ma zrobić, żeby jej tak włosy nie wypadały?
ja: No, jest wiele sposobów. Na przykład kozieradka, którą kiedyś dałam. Albo ampu...
prawie-teściowa: A tam, umyje włosy zimną wodą i jej przestaną wypadać!
No.
Psem też się źle zajmuję. Aż strach mieć dziecko, bo się zaraz zacznie: a nie tak to robisz, źle, nie, co ty mu dajesz! Już nawet nie chcę mieć dzieci, na co komu matka, co nic nie umie i nikomu nie jest potrzebna. Straszne. Nikt normalny tego by nie wytrzymał...
Znikam robić ciasto fasolowe! :*

czwartek, 17 marca 2016

Lukier i pokora

Cześć!
Dzisiaj był nawet dobry dzień. Pojechałam do miasta, spotkałam się z kolegą, trochę połaziłam. Czuję się jak wyjechany dywan i czuję, że dzisiaj padnę jak nieżywa.
No i pojechałam do tego miasta, a wcześniej załatwiłam sprawy w urzędzie. Urzędnicy to dość specyficzny typ ludzi. Wypindraczone urzędniczki, urzędnicy z teczuszkami. I obowiązkowym czajniczkiem doczepionym do dłoni. Kawka, herbatka, ploteczki, a wy petenci czekajcie na swoją kolej! Ale na urzędników jest pewien sposób. U mnie działa w 100%, załatwiam tak każdą sprawę. Otóż najważniejszy jest lukier i pokora. O co chodzi? Otóż rzecz najważniejsza - jeśli urzędnicy przyjmują interesantów od 8, to lepiej wejść do ich pokoju o 8:01 niż o 7:59. Trzeba zapukać, włożyć do pokoju oczy, powiedzieć: dzień dobry, można? Jak pozwolą, to wejść. I teraz rzecz najważniejsza: lukier! Lukier ma nam spływać z ust, ale nie wolno tym lukrem kąsać urzędnika. Żadnego lizania! Trzeba być miłym, uprzejmym do bólu. Urzędnik jest w tym momencie jedyną osobą, która może nam pomóc. Nieważne, o co chodzi, nie warto robić na wstępie awantury, bo wtedy po pierwsze nic nie załatwimy, po drugie zepsujemy sobie dzień, po trzecie zepsujemy dzień urzędnika. I wszyscy będą niezadowoleni, a nie o to chodzi. Czasem niestety trzeba ociekać lukrem, ale dzięki temu załatwiłam pierdyliard spraw w dziekanacie i urzędach. Potem oczywiście należy powiedzieć: dziękuję, do widzenia! Dobre wychowanie to podstawa. Swoją drogą poprzyglądałam się dzisiaj ludziom na mieście i kurde, wszyscy tak poczciwie wyglądają, więc ciekawe, kto pisze takie chamskie komentarze w internecie.
No, a wracając do Dominiki Gwit - dzisiaj na pudlu kolejny artykuł, tym razem wywiad. Jak można komuś powiedzieć po takim jo-jo, że to TOTALNA PORAŻKA?! Zero taktu, zero dobrego wychowania. Nie, nie mówię, że miałaby powiedzieć: ojej, ach, to smutne, posmućmy się, albo miałaby lukrować. Zresztą, to samo dzieje się przy świątecznych stołach w tysiącach domów:
-ojej, znowu przytyłaś!
-ojej, jak możesz to jeść!
-no i co, tak się odchudzałaś, a dalej jesteś gruba!
Dziewczyny z grupy mają problem, bo presja, bo rodzina. Ciągle do tego wracam, no bo jak taki temat można zostawić. Dominika i tak ma gorzej, bo ją obserwuje cała Polska. Ja się bardzo cieszyłam, że udało jej się zrzucić 50 kilogramów. Pięćdziesiąt kilo, toż to szacun! A teraz dopadł ją efekt jo-jo i co? Ludzie zamiast pierdzielić smęty powinni wyciągnąć z tego wnioski. Dominika sama powiedziała, że to dla niej lekcja, a teraz i tak się czuje dobrze ze sobą. Ja nie wiem, świat dąży do ideału, jakby to było najważniejsze. Ja muszę zrzucić wagę, bo siebie nienawidzę. Nienawidzę tego wieloryba, którego widzę codziennie w lustrze. I tak myślę, że może niedługo będę mieć odwagę wyjść na rower. Szukałam sobie nawet jakichś spodni w sklepach, ale nic nie znalazłam. Pokombinuję coś, napompuję koła, zobaczę, czy licznik działa. I dam dyla.
Było mi dzisiaj głupio na środku ulicy żreć mój lunch, więc skitrałam się na jakiejś klatce z moim pudełeczkiem. Zresztą, bałam się, że mi kiełki wylecą na ulicę, a kiełki trzeba oszczędzać, bo drogie. Na szybko zeżarłam jajko, kiełki i ogóreczka. Mniam, mniam.
Nałaziłam się i nie mogło obyć się bez zakupów. Musiałam nabyć szamponetkę na wyrównanie koloru i delikatny szampon. Włosy myję codziennie, bo trening, więc coś delikatnego się przyda:

W Naturze zaszalałam i kupiłam podkład za piątaka oraz konturówkę. Kocham konturówki wszelkiej maści. W najnowszym Glamourze (piszę w Glamourze, bo kiedyś pani w kiosku zapytała, czy nie chcę kupić nowego Hota, więc jak Hota to i Glamourze) była szminka Catrice.
Konturówka Smart Girls Get More 01 Nude Pink, Szminka Catrice Ultimate Shine Gel Colout 060 Don't pink and drive, podkład Smart Girls Get More 01 Ivory:
 Szmineczka:
 Konturówka i szminka na dłoni:
Kolorek szminki skradł moje serce. Będę jej używać :)
A to jeszcze prezent, który dostałam:
Przez wiele miejsc dzisiaj przebiegłam, bo czasem się nie da inaczej. Przez dworzec biegłam sprintem, żeby nie dopadł mnie żaden menel ani żadna pani wróżąca z kart. W ogóle w mieście trzeba mieć oczy dookoła głowy. No bo pasy, no bo gówna na chodniku, no bo złodzieje, no bo nagabywacze. Chociaż gówna to dobry znak - to takie przebiśniegi. Wiosna idzie! No, i naliczyłam 3 motocykle. Szłam se chodnikiem i mijał mnie pan na Yamaszce. Pewnie gdybym była szczupła, zatrzepotałabym rzęskami i posłałabym uśmiech. A tak zerkałam kątem oka na tę piękną maszynę. Grubas nie powinien patrzeć na takie rzeczy. Ale co moje uszy usłyszały to moje. Absolutny orgazm dla uszu.
Ach, no i najważniejsze - buty. O usznym orgazmie już było, czas teraz coś dla oczu. Zawiesiłam oczka na dwóch parach z Decathlonu.
Para numer 1: Domyos 360 Street. Niby do tańca, ale ja uwielbiam takie dłuższe cholewki. Nie mogę przestać na nie paczeć. A w sumie można byłoby w nich zumbę ćwiczyć.

Para numer 2: Domyos 360 Breathe. Ponoć megalekkie i idealne do ciężkich ćwiczeń. Podobają mi się wszystkie wersje kolorystyczne, więc nie jest dobrze. Chociaż lubię kolorowe rzeczy do ćwiczeń, to zwyciężają te czarne.

Chcę obie pary bardzo.
A, po powrocie do domu zrobiłam cardio. Idę zdychać, nie mam siły.

środa, 16 marca 2016

Liczby są najważniejsze

Cześć i czołem, kiełki z rosołem!
Dzisiaj zrozumiałam, że to nie wygląd jest najważniejszy. Otóż liczą się liczby! Absolutnie nie jestem zawiedziona, bo się na nic nie napaliłam, jednak takie doświadczenie pozwoliło mi zrozumieć, że liczby odgrywają bardzo ważną rolę.
A ile schudłaś?
Ile zajęło ci schudnięcie?
A ile ważysz?
Ile tej fasoli dodać?
Ile to kosztowało?
Ile dziecko zrobiło kupek?
A ile mililitrów mleka wypiło?
A ile godzin rodziłaś?
Ilu masz obserwatorów na blogu?
Ilu followersów na insta?
Ilu znajomych na fejsbuku?
Ile książek przeczytałaś?
Ile powtórzeń tych brzuszków?
Ile, ile, ile, ciągle ile. Rzygać mnie się chce. No jakaś masakra. Ja nigdy matmy nie lubiłam, więc liczby to nie dla mnie.
Wczoraj czytałam artykuł o Dominice Gwit i jakoś mi się tak przykro zrobiło. Tyle schudła, a tu nagle znowu przytyła. Jo-jo to jakiś koszmar, coś o tym wiem. Ja nie mam żadnej kartki na lodówce, nie liczę kalorii (chyba, że sięgam po coś słodkiego, no to wiadomo, hamulec trzeba wcisnąć) i nie popadam w paranoję. Kiedyś już tak miałam, że jadłam mało, potem miałam napady głodu i żarłam. Co z tego, że chodziłam na siłownię i liczyłam kroki. Co z tego, skoro wpadłam w obsesję? Kilogramów potem przybyło, a ja zaczęłam przypominać monstrum i się znienawidziłam. Walka z kilogramami jest trudna, trzeba się kontrolować, pilnować, mieć samozaparcie i wbić sobie do głowy, że trening trzeba zrobić. Sama się sobie dziwię, że od grudnia wstaję, jem, ćwiczę, piorę ciuchy, a potem jakoś tam ogarniam życie. Teraz ćwiczę dłużej, na razie wyszło na to, że co drugi dzień. Wczoraj zrobiłam trening obwodowy x3, a dziś cardio i Skalpel 2. Byłam tak wkurzona, że chciałam powalić w worek, ale go nie napompowałam, więc kicha. Zmęczyłam się treningiem, a po ćwiczeniach zjadłam ulubiony ostatnio miks: 4 plasterki mozzarelli z kroplami oliwy z bazylią, kiełki, jajko, kromkę chleba, pomidorka:
Potem jeszcze pomiotałam się po chałupie, coś tam porobiłam. A jutro wybieram się do miasta.
Dzisiaj zakupiłam trochę żarcia i dodatkowo włożyłam do koszyka odżywkę z BeBeauty, która od dawna mnie kusiła oraz batony owocowe. Batoniki wyglądają jak sprasowane gówno, ale są smaczne i mają w składzie 97% owoców.
Mam nadzieję, że jutro uda mi się kupić białą fasolę w puszce, bo chcę sobie zrobić na wyjazd ciasto fasolowe. No, i chcę się rozejrzeć za książką oraz barwnikami spożywczymi. Może w końcu zrobię domowe kosmetyki, które łażą za mną już dłuuugo.